Zarychta wstał i przeciągnął się leniwie. Zamglonym wzrokiem łypnął na barłóg i powlókł
się do łazienki. Na chwiejnych nogach dotarł do muszli klozetowej, potykając się po drodze o niedopitą butelkę
Wyborowej. Podniósł deskę i zaczął oddawać mocz. Skoncentrował się z całych sił. Kropelka potu zaczęła powoli
spływać po jego czole przeskakując z bruzdy na bruzdę, a żyły na skroniach nabrzmiały. Spojrzał w dół. Z muszli patrzyło na niego Oko. - Znowu się obnażasz zboczeńcu! - powiedziało.
Zarychta odskoczył, jak oparzony, zapinając w panicznym odruchu rozporek. Niestety nie
zdążył już zapanować nad rozluźnionymi zwieraczami. W mgnieniu oka jego spodnie w okolicy rozporka zaczęły
nasiąkać, a plama rozszerzyła się aż do kolan. Oko aż zapiszczało z zachwytu. - Ty debilu! - Oko ze śmiechu
zaczęło łzawić.
Tego było już za wiele. Zarychta gwałtownie odwrócił się, zszarpnął z siebie spodnie,
usiadł i zrobił na Oko kupę. Oko zemdlało. - Przegięło pałę - pomyślał. - To już szósty raz w tym tygodniu.
Drwiący uśmieszek przebiegł po jego twarzy.
Gdy załatwił potrzebę, wstał, zdjął mokre spodnie i zatrzasną klapę. Chciał być sam. -
Niech się trochę poddusi - uśmiechnął się i celowo nie spuścił wody. W dużo lepszym humorze podszedł do umywalki i
przeciągnął ręką po szczeciniastym zaroście. Spojrzał w lustro i panicznie zawył odskakując. Miał zęby! Przetarł
dłonią oczy i zerknął z niedowierzaniem raz jeszcze. - Skąd? Jak? - przecież nie miał zębów od czterdziestu ośmiu lat! Dotknął ich delikatnie palcem. Były białe, równe i lśniące. Mlasnął i ugryzł się w język. - Cholera! Zapomniałem, jak się ich używa. Posiadanie zębów
wymaga wielkiej ostrożności - zauważył odkrywczo. Nagle znieruchomiał pod wpływem jakiegoś impulsu. - Usmażę sobie
kiełbasę! - krzyknął
radośnie - już nie pamiętam jej smaku.
W pośpiechu ubrał się i pocwałował do sklepu. W sklepie na szczęście nie było kolejki,
więc szybko napełnił koszyk różnymi twardymi produktami (do testów). Na koniec kupił litra. Pani Józia o mało nie
przytrzasnęła sobie dłoni szufladą kasy, gdy zobaczyła jego promienny uśmiech. Zadowolony wrócił do domu. Wypił
kielicha i zaczął smażyć. Apetyczna woń zaczęła mile łechtać jego nozdrza, roznosząc się po mieszkaniu.
Gdy wszystko było gotowe, zasiadł za stołem. Zgarnął ramieniem pozostałości wczorajszej
imprezy i zaczął biesiadę suto zakrapianą wyborową. - Tak, tego mi było trzeba - westchnął i z czułością pogładził
zęby. Wypił, zapalił i odprężył się. W miarę działania alkoholu, zaczął przypominać sobie wydarzenia wczorajszego
wieczoru. Przyszli Wacek i stary kawalarz Zatrata. Przynieśli trochę gorzały. Okazja była, bo Wackowi ręki nie ucięło, a
mogło, gdyż w tartaku pracuje. Popili z godzinkę sami, ale nudno zaczęło się robić, bo to bez damskiego towarzystwa, więc
Zatrata skoczył po starą Dójkę. Żadna rewelacja, ale od razu zrobiło się raźniej. Gdy się trochę wstawili, Zatrata
zaczął robić dowcipy. Nałożył Wackowi musztardy do ucha i aż pękał ze śmiechu. Później odsunął Dójce krzesło, gdy
chciała usiąść. Wyrżnęła na podłogę jak długa. Przy okazji rąbnęła głową w kant stolika pod telewizor, aż jej
sztuczna szczęka wypadła. Śmiechu było co niemiara.
- Zaraz… Zaraz… Czyżby...? Nie, to niemożliwe. Chociaż…? A to drań! - Zarychta nalał i
wypił, aż pół szklanki naraz. - Sukinsyn Zatrata musiał mi we śnie głębokim Dójcyną szczękę do ust włożyć. Tfu! Ja
go! - Niestety nie dokończył, gdyż legł nagle wielce zmożony.
Ze snu wyrwało go uczucie mokra i lepkości na twarzy. Przetarł się ręką i spojrzał
półprzytomnie. Nad nim stało Oko i załatwiało potrzebę wprost na niego. Zarychta zemdlał. I umarł.