Memento Mori

      Drabina złowieszczo sunęła po regale nabierając coraz większego rozpędu, mijając półki sklepowe. Elwira mocno zacisnęła zęby i w nagłej ciszy wyraźnie usłyszała cichy trzask pękającej jedynki. Uczepiona ostatniego szczebla drabiny niezdarnie zamachała nogami, aż w końcu jedna ze stóp znalazła punkt podparcia. Stało się to w ostatniej chwili, gdyż zaraz potem drabina z impetem uderzyła w przeciwległą ścianę. Elwira skuliła się i ramieniem zamortyzowała zderzenie. Rękę przeszył ostry ból. Zsunęła się bezwładnie na podłogę i drżąc na całym ciele, usiadła opierając o kontuar. Poczuła się, jak rzucona w kąt szmaciana lalka.
      Gdy ochłonęła chwilę, ból zęba i ramienia powrócił ze zdwojoną siłą. Powoli zaczynało docierać do niej, co się stało. Nie mając jeszcze siły wstać, wyciągnęła się i z pewnym trudem chwyciła torebkę. Zaczęła nerwowo przetrząsać jej zawartość w poszukiwaniu lusterka. Chciała czym prędzej potwierdzić, a raczej zaprzeczyć swoim domysłom. Wreszcie, po krótkiej (ale ciągnącej się w nieskończoność) chwili, wśród rzeczy niewątpliwie pierwszej potrzeby, zabłysnął owalny kształt lusterka. Chwyciła je szybko, jakby od tego miało zależeć jej życie, i spojrzała. Głośny jęk wydobył się z jej piersi, a z oczu potoczyły się dwie przezroczyste kuleczki, zmierzając wprost ku kształtnym karminowym ustom. Elwira wtuliła głowę w ramiona, a jej ciałem wstrząsnął cichy szloch.
      - To już szósta jedynka w tym tygodniu - pomyślała zdenerwowana ocierając łzy wierzchem dłoni.
      Powoli podniosła głowę i zobaczyła, że wszyscy obecni w sklepie klienci pochowali się pomiędzy półkami trwożnie na nią zerkając. Nagle ciszę przerwał pulsujący dźwięk policyjnej syreny.
      - O nie… - jęknęła Elwira. - Widocznie któryś z klientów zrobił użytek z telefonu komórkowego; teraz już na pewno nie ujdzie mi to płazem.
      Chwilę po tym drzwi sklepu otworzyły się gwałtownie i w progu stanął groźnie wyglądający policjant.
      - Znowu Pani!- ton jego głosu nie wróżył niczego dobrego - jestem zmuszony aresztować panią za niebezpieczną jazdę drabiną i narażanie życia i zdrowia klientów tego sklepu. Brak prawa jazdy na drabinę też pewnie nie będzie okolicznością łagodzącą w procesie, który niechybnie panią czeka. Biorąc pod uwagę fakt, iż zdarza się to pani nie po raz pierwszy, sądzę, że werdykt sędziowski będzie mógł być tylko jeden. Przyszycie pani pięknych dłoni do równie pięknych ud na co najmniej trzy lata. Proszę ze mną, za pół godziny jestem umówiony z szachem Iranu. Obiecał pokazać mi jak obsługiwać betoniarkę i nie mam zamiaru spóźnić się przez panią.
      Elwira zrezygnowana spuściła wzrok i chwiejnym krokiem udała się za policjantem. Klienci powoli zaczęli opuszczać swoje schronienia. Po kilku minutach sklep znów rozbrzmiewał radosnym gwarem ludzi robiących zakupy. Po odbyciu kary, Elwira już nigdy nie wróciła do wykonywania swojego zajęcia, ponieważ dostała dożywotni zakaz prowadzenia drabin.
      Miesiąc temu, gdy przyszła po raz pierwszy do sklepu z antykami pana Adama, nic nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć. Elwira po zakończeniu roku szkolnego postanowiła część wakacji przeznaczyć na pracę, aby zarobić na wymarzony wyjazd na Kretę. Była osóbką siedemnastoletnią, dość energiczną, ale w opinii najbliższych noszącą wiecznie głowę w chmurach. Pomysł wakacyjnego wyjazdu na Kretę zrodził się w jej paczce niespodziewanie przed samym końcem roku szkolnego. Wszyscy postanowili dać sobie miesiąc na zorganizowanie niezbędnych środków. Właśnie po jednej z przedwyjazdowych narad, gdy wracała od najlepszej przyjaciółki Marty, uwagę jej przykuł sklep z antykami. Zdziwiła się, gdyż przechodząc tędy bardzo często, nigdy wcześniej go nie zauważyła. Mogłaby przysiąc, że nie było go jeszcze tego dnia rano. Miała już ruszyć w dalszą drogę, gdy niespodziewany impuls kazał jej wejść do środka. Zrobiła to właściwie wbrew sobie i aż uśmiechnęła się do siebie, gdy zdała sobie z tego sprawę.
      W środku panował półmrok. Elwira przystanęła w progu, aby przyzwyczaić do niego wzrok. Po krótkiej chwili zaczęła rozpoznawać kształty stojących dokoła przedmiotów. Podłoga wyściełana była grubymi dywanami w cudownie barwne perskie wzory. Wokół na całej przestrzeni stały wyglądające na bardzo stare drewniane rzeźby i posągi o fantazyjnych, nieco przerażających kształtach, przedstawiające ludzi, zwierzęta i chyba - jak pomyślała - jakieś wschodnie bóstwo. Po lewej stronie od wejścia na całej szerokości ściany, wysoko, aż pod sufit, stał regał pełen starych ksiąg w skórzanych oprawach. Wrażenia tego dopełniał zapach drewna zmieszanego z kadzidłem, który ją obezwładniał. Stała jak zahipnotyzowana, będąc pod wrażeniem klimatu, którego się nie spodziewała. Z zamyślenia wyrwał ją głos człowieka, który stał pomiędzy rzeźbami z miłym, łagodnym uśmiechem i którego wcześniej nie dostrzegła. Jak się później okazało, był to pan Adam, właściciel sklepu. Jegomość niski, trochę staromodnie ubrany, od którego emanowało wyjątkowe, jak zauważyła, ciepło. Ktoś, kogo się lubi od pierwszego wejrzenia. Poczuła się raźniej i podeszła bliżej.   
      Właściwie całą resztę tego spotkania pamięta jak przez mgłę. Wymieniła z panem Adamem kilka zdawkowych zdań, kiedy nagle i zupełnie dla niej niespodziewanie zaproponował jej pracę. Wyjaśnił, że musi wyjechać na miesiąc i nie chciałby zamykać sklepu na ten czas. Praca nie miała być ciężka lub skomplikowana, ponieważ nie zagląda tu zbyt wielu ludzi i Elwira zgodziła się właściwie odruchowo. Nie pomyślała nawet, że to świetna okazja, bo akurat szuka zajęcia, po prostu ten facet wywarł na niej tak ogromne wrażenie, że nie potrafiła odmówić. Ochłonęła dopiero w domu i stwierdziła, że tak naprawdę miała szczęście.
      Przez kilka kolejnych dni pan Adam wprowadzał ją w arkana swojego fachu. W jego obecności czuła dziwny spokój, miała wrażenie, że czas zatrzymuje się w miejscu. Klienci rzeczywiście rzadko zaglądali do sklepu, więc cały czas poświęcała na utrzymywaniu eksponatów w czystości i poznawała bardzo ciekawe dzieje wielu z nich. Szczególnie zainteresował ją olbrzymi księgozbiór. Wszystkie księgi sprawiały wrażenie nadgryzionych zębem czasu i bardzo cennych. Było ich tak wiele, że pan Adam zamontował przesuwaną wzdłuż regału drabinę, aby móc dostać się do najwyższej półki. Ostrzegł ją jednak przed wyjazdem, aby nie ścierała kurzu z tych stojących najwyżej, bo nie są na sprzedaż, dodatkowo drabina wymaga drobnej naprawy i nie chciałby, aby zrobiła sobie krzywdę. Następnego dnia wiedząc już, że zostawia swoje królestwo pod dobrą opieką, wyjechał.
      Przez cały miesiąc Elwira sumiennie wywiązywała się ze swoich obowiązków, coraz bardziej zauroczona miejscem, w którym przebywała. Przyzwyczaiła się już do dziwnej atmosfery sklepu, a czasem z braku zajęcia, prowadziła długie konwersacje ze swoimi statuetkami. W przeddzień powrotu pana Adama postanowiła zrobić mu niespodziankę i zrobić generalne porządki. Zauważyła, że górny, prywatny księgozbiór właściciela domaga się wręcz kobiecej ręki. Przesuwając drabinę kończyła właśnie odkurzanie, gdy poślizgnęła się na wilgotnym szczeblu. Odruchowo chwyciła brzeg wystającej książki, oddychając z ulgą. Zdziwiła się, że pomimo mocnego szarpnięcia książka nadal stała na półce, jak zaklinowana. Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Rząd ksiąg przesunął się bezszelestnie, ukazując metrowej wielkości otwór. Elwira omal nie spadła z wrażenia. Zsunęła się z drabiny zastanawiając jednocześnie, co powinna uczynić. Przez głowę przebiegło jej kilkaset myśli. Czuła strach i jednocześnie nieodpartą ciekawość, by zajrzeć do środka. Czarny, tajemniczy otwór pod sufitem kusił. Ściskając w dłoni zapalniczkę wspięła się ponownie po drabinie i z drżącym sercem zajrzała do środka. Wewnątrz panowały nieprzeniknione ciemności. Ostrożnie, powoli wsunęła dłoń i zapaliła zapalniczkę. W migoczącym świetle maleńkiego płomienia rozpoznała kształty niewielkiego pokoju, jednej z tajemnych komnat, o których czytała jako dziecko w baśniach. Znajdowała się jakieś półtora metra nad podłogą tego fascynującego miejsca. Pokój wydawał się być pusty. Po przeciwnej stronie dostrzegła jednak nieduży, rzeźbiony stół, a na nim kilka świec i dwie rozłożone, jakby niedawno czytane księgi. Gaz w zapalniczce zaczął się kończyć, płomień migotał już efemerycznie, gdy podjęła decyzję. Odgarniając z twarzy lepki welon utkany przez pająka z trudem przecisnęła się przez wąski otwór i zeskoczyła na przypruszoną kurzem podłogę. Czuła strach, lecz chęć poznania tego dziwnego miejsca była silniejsza. Opanowując z trudem drżenie całego ciała Elwira podeszła do stołu i zapaliła świecę.
      Drabina złowieszczo sunęła po ścianie nabierając coraz większego rozpędu…